I dzień
Dystans 98 km, śr. prędkość 19,5 km/h, czas: 11.30 – 19.00, efekt.czas 5,03


Jak zapowiadałem, wyjechałem dnia 16.VIII. Przez większą część dnia niczego szczególnego nie spotkałem na trasie. Dopiero na 80 km w miejscowości Pyszczyn, koło Strzegomia znajdował się pierwszy tego dnia pałac. Pstryknąłem fotkę i w tym momencie musiałem zrobić drugą przerwę z powodu opadów deszczu.


Pyszczyn

Pół godziny później ruszyłem dalej i po 10 km dotarłem do Mrowin. Tu także znajdował się pałac – niestety prywatny – więc wejść oczywiście nie mogłem, ale zrobiłem zdjęcie z zewnątrz. I znów ten cholerny deszcz – kolejne 30 min w plecy.

Na zegarze 18.30, najwyższa pora rozejrzeć się za jakimś noclegiem. Minąłem miasteczko Żarów i w następnej wiosce Łażany postanowiłem spędzić noc. Założeniem moim było rozbijanie się u ludzi w ogródkach, a w razie problemów w szczerym polu. Jak się okazało, nie musiałem ani razu nocować „na dziko". Pukam do pierwszego - lepszego domu. Otwiera babinka. Trochę zaskoczona, ale się zgadza. Prosi o dowód, tłumacząc się, że dziś nikomu nie można ufać i takie tam dyrdymały. Nie wiem, czym zdobyłem jej zaufanie, bo po kilku minutach przychodzi i proponuje mi nocleg w... domu, mówiąc coś o deszczu. Oczywiście wybrałem namiot i nawet chciałem by trochę popadało.

Przynajmniej przetestowałbym namiot. Niestety,nie spadła ani jedna kropla deszczu. W ten sposób dobiegł końca pierwszy dzionek.


Mrowiny
 
II dzień
Dystans 100 km, śr. prędkość 19,5 km/h, czas: 10.20 – 18.50, efekt.czas 5,20


    Ranek chłodny i pochmurny. Zaliczam pałace w Piotrowicach Świdnickich i Wiśniowej by dojechać do Kraskowa, gdzie stoi pięknie utrzymany zespół pałacowy, mieszczący hotel i restaurację. Po kilku minutach znalazłem się nad ogromnym Jeziorem Mietkowskim, u stóp którego leżał Chwałków (pałac) i Maniów Mały z malowniczymi ruinami. Po przekroczeniu ruchliwej drogi Wrocław – Świdnica, dotarłem do Sobótki – Górki. Nazwa jak najbardziej adekwatna do miejsca, gdzie usytuowany jest „Zamek Górków". 2 km stąd w linii prostej góruje szczyt Ślęży (718 m n.p.m.). Znajduje się tu schronisko, nadajnik TV i punkty widokowe, z których przy dobrej pogodzie widać Wrocław oraz Karkonosze. Początkowo planowałem wjechać rowerem na górę, ale przy takim obciążeniu wolałem nie ryzykować, tym bardziej, że przede mną jeszcze trzy dni drogi. Kiedyś przyjadę tu specjalnie, tylko i wyłącznie w tym celu. Opuściłem Sobótkę i przez Mańczyce (pałac) dojechałem do Borku Strzelińskiego. Zbliżał się wieczór, podjąłem więc decyzję o noclegu, który znalazłem za drugim podejściem. Gospodarz ulokował mnie w sadku, gdzie dobrotliwe panny śliwki i malinki oferowały mi swoje usługi. Tak oto w tych pięknych okolicznościach przyrody zapadłem w błogi sen.


Piotrowie Świdnickie


Wiśniowa


Krasków


Maniów Mały


Sobótka „Zamek Górków"


Borek Strzeliński


III dzień
Dystans 113 km, śr. prędkość 18,8 km/h, czas: 9.40 – 20.00, efekt.czas 6,00


Rano chciałem podziękować gospodarzowi za nocleg, ale chwilowo gdzieś wybył. Może to i dobrze, bo nie wiem jak zareagowałby na widok gołego drzewka. Nie ryzykując, wsiadłem na rower i cichutko opuściłem posesję. Po przejechaniu 40 km wjechałem do jednej z najbogatszych wsi w Polsce – podwrocławskich Kobierzyc. Aby się o tym przekonać wystarczyło zobaczyć pięknie odrestaurowany pałac, lecz nie ma się czemu dziwić skoro mieści się w nim urząd gminy. Następnie udałem się do Krzyżowic, gdzie w ciekawym zespole dworskim, odbywają zajęcia uczniowie szkoły rolniczej. Jakież było zdziwienie kolegi, kiedy zobaczył to miejsce na zdjęciach. Okazało się, że również on uczył się tu jak odróżniać świnkę od krówki. Jadąc dalej, sfotografowałem pałace w Pustułkowie i Mirosławiczkach.


Krzyżowice

W ten oto sposób dojechałem do najważniejszej dziś miejscowości – Krobielowic, znajdujących się 2 km od autostrady A-4. Stoi tu jeden z najpiękniejszych pałaców na Dolnym Śląsku. Jeszcze kilka lat temu był kompletną ruiną, a poprzedni blask przywrócił mu potomek dawnych właścicieli. W pałacowych


wnętrzach mieści się luksusowy hotel i restauracja, z usług której skorzystałem. Jak na takie miejsce ceny były całkiem znośne. Za 16 zł tak się nażarłem, że najbliższą godzinę musiałem spędziKrobielowiceć na odpoczynku. Tuż obok, na pobliskich łąkach ulokowano pola golfowe. Chętnie zostałbym tu dłużej, ale trzeba było ruszać dalej. Minąwszy autostradę znalazłem się w Kątach Wrocławskich, do których wcześniej nie zamierzałem pojechać.


Teraz nie żałuję, bo poznałem tu dwóch kolesi, także podróżujących rowerem. Wyczynu jakiego oni dokonali można tylko pozazdrościć. Wracali z wyprawy po Francji i Włoszech gdzie zdobyli sycylijski wulkan Etnę, oczywiście na rowerach, nocując w namiocie prawie na samym wierzchołku. Szok. W czasie sześciotygodniowej wyprawy przejechali 5 tyś. km. Po krótkiej rozmowie okazało się, że zmierzamy w jednym kierunku. Oni do Wrocławia – gdzie mieszkali, a ja na jego peryferie w wiadomym celu. Właśnie na tych peryferiach w Samotworze miał stać ciekawy pałac. I stał, tylko to co zobaczyłem przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Był bardzo zaniedbany, a dojście do niego uniemożliwiał płot i pokrzywy sięgające metra. Tu mieliśmy się rozstać, lecz kolesie zaproponowali mi nocleg u siebie. Mama jednego z nich nie chciała słyszeć o rozbijaniu namiotu proponując mi pokój, kolację i prysznic. Z pierwszej propozycji nie skorzystałem, gdyż nie po to pojechałem pod namiot, by spać w ciepłym łóżeczku. Bez kolacji również mógłbym się obejść. Obiad zjedzony na zamku był naprawdę obfity. Jeśli chodzi o prysznic, to tej przyjemności nie mogłem sobie odmówić. Po kolacji rozmawialiśmy tylko o jednym – rowerach. Kolesie zjeździli prawie całą Europę. Ale im kurczę zazdroszczę. Mógłbym jeszcze długo słuchać ich opowieści, lecz na zegarze wybiła 2 w nocy, więc trzeba było iść spać.


IV dzień
Dystans 136 km, śr. prędkość 20,1km/h, czas: 10.30 – 19.30, efekt.czas 6,45


Po śniadaniu kolega wyprowadził mnie na szlak, którym miałem prosto i szybko dojechać do Wojnowic. Jak się często okazuje, skrótem nie zawsze jest szybciej. Nim znalazłem właściwą drogę, straciłem półtorej godziny. Za Wrocławiem spotkałem dwóch cudzoziemców na rowerach. Do dziś nie wiem z jakiego kraju pochodzili. Wydawało mi się, że ja nie posiadam najlepszego sprzętu, ale to czym oni dysponowali ocierało się o kosmos. Ubrani byli w zwykłe ciuchy, zamiast sakw mieli jakieś torby, a rowery to chyba pożyczyli od dziadka. Jechali w tym samym kierunku, więc postanowiłem się z nimi zabrać. W następnej miejscowości zatrzymałem się by sfotografować pałac.


Wojnowice

Nim się zorientowałem - koledzy – rowerzyści zniknęli jak kamfora. Całą tę sytuację mógłbym nazwać „bliskie spotkanie z kosmitami".

Po kilku kilometrach dojechałem do Wojnowic, w których znajduje się położony na wysepce otoczonej fosą, kameralny zameczek. Żal było opuszczać to miejsce, toteż zrobiłem sobie godzinny postój.

Kilka kilometrów dalej minąłem Prężyce i Mrozów gdzie stoi ładnie odrestaurowany pałac. Zbliżała się godzina 16, a do domu ponad 70 km. Trzeba było zwiększyć tępo. Za Środą Śląską zajechałem jeszcze do Chwalimierza. Po pięknym pałacu, który wznosił się tu jeszcze w latach 50–tych ubiegłego wieku pozostała jedynie wieża. Od tej pory do samego Chojnowa nie zsiadałem już z roweru. Na miejscu byłem o godz. 19.30. Wyjazd uważam za udany, gdyż udało mi się zrealizować wcześniej zakładany plan w 100%. Nie przypuszczałem, iż już za kilka dni... c.d.n.


Mrozów


Prężyce